po babsku

kolejny post zaczynałam kilka razy. miał być o wspomnieniach i o tym, że jestem prostytutką, stanęło jednak na kobietach. napisałam kiedyś, że z babkami to wina napić się możesz, warkocze pozaplatać, dzieci pobawić, pierza poskubać. mogę, i od czasu do czasu potrzebuję.

całkiem niedawno spotkałam się z moimi kobietami. rozjechałyśmy się trochę po kraju, mamy teraz różne sprawy na głowie - takie wiecie, dzieci, nowe mieszkania, praca... już nie studencka proza życia. kiedyś wyjazd na weekend do koleżanki studiującej w innym mieście obejmował co najmniej trzy dni, nam teraz musiały wystarczyć niecałe dwa.

wyobraźcie sobie siedem dziewczyn w jednym miejscu, każda inna, począwszy od temperamentu, skończywszy na stylu odzieżowym. niektóre z nich widziałam ostatnio rok temu, z innymi udało mi się zobaczyć przed paroma miesiącami. w zeszły weekend było tak, jakbyśmy nie widziały sie raptem miesiąc. taka chemia!

co robiłyśmy? w naszym przypadku nie było piżam, malowania paznokci i Dirty Dancing. nie miałyśmy na to czasu. były za to drinki, raczej zdrowe przekąski, rozmowy i wspólne wyjście na imprezę. i jak to jest, że mając wywalone na wszystko, bez parcia, że on/oni Ciebie/Nas zauważy/zauważą, za to ze szczerą radością z zabawy, byłyśmy otoczone, a z czasem osaczone, przez przedstawicieli płci przeciwnej? taka chemia!

towarzystwa i kobiecej energii potrzebuję, jak przysłowiowa ryba wody. nie wyobrażam sobie, żebyśmy, będąc nawet oddalone o dziesiątki kilometrów i setki własnych spraw, nie były z sobą w kontakcie. wiedząc jednak, jak to w życiu różnie bywa, wystarczy mi sama świadomość tego, że są, że mogę od czasu do czasu zadzwonić lub napisać, dowiedzieć się co słychać. w tym upatruję jakość prawdziwej więzi.

Internety

dziękuję Wam bardzo!


Komentarze