z kobietą

wczoraj, rozmawiając między innymi o relacjach, usłyszałam pytanie: 

"czy masz dobre relacje z kobietami?"
"z większością tak" odpowiedziałam po chwili (a jednak) zastanowienia.

w obliczu tego, że sama jestem kobietą(!), odkrycie (a właściwie sam fakt jego dokonania), że obracam się niemal wśród samych kobiet, wydaje się absurdalne. przecież to takie OCZYWISTE. kobietą się urodziłaś, kobietą umrzesz. a po drodze... facet jeden, drugi. do flirtu, tańca, łóżka, do siat noszenia, ogródka kopania. a z babkami to wina napić się możesz, warkocze pozaplatać, dzieci pobawić, pierza poskubać. od czasu do czasu, przyznaję, mogę. 

od czasu do czasu jednak, odczuwam przesyt. brakuje mi męskiej energii. takiej wokół. nie testosteronu, nie owłosionej klaty, skarpet na podłodze, zakładanych - "przecież świeże" - następnego ranka. brakuje mi wymiany myśli, specyfiki humoru, innego spojrzenia, dyskusji na temat książki (nie przesadzam), poglądu, pogody nawet.

zapewne dlatego siedzę raz w tygodniu w coworku w sali z samymi facetami (było już o "fucking weather", czajnikach, olejach silnikowych, herbacie i górach). zapewne z tego samego powodu sięgnęłam po książkę Jacksona Katza "paradoks macho". ciągle mi mało.

dzisiaj obejrzałam film. "jak całkowicie zniknąć". w zamyśle reżysera miało być (i nawet było) o uczuciu, rodzącej się miłości, namiętności, chyba nawet pożądaniu. ja odkryłam coś dla siebie: jednak tylko z kobietą mogłabym w taki sposób spędzić noc. eksplorować miasto, bawić się, przez chwilę być KIMŚ INNĄ.

potrzebuję obu pierwiastków.



kadr z filu

Komentarze