o odpowiedzialności

ostatnio byłam na urlopie (na takim prawdziwym, po raz drugi w życiu). północ Hiszpanii, Kraj Basków dokładnie, 20 st. było najniższą temperaturą, a moim największym problemem poparzona skóra i brak cienia. w kraju burze i deszcze... . tak również bywa. 
podczas tego mojego wypoczynku, oprócz maili dotyczących pracy (przekleństwo aplikacji poczty i wszechobocnego wifi), dochodziły do mnie różne wieści ze świata. jedną z takich był wpis, a właściwie reakcje na niego, niejakiego dra Mateusza (podobno kołcza wszystkich Polaków). 

przyznam się od razu, że raz czy dwa mignęło mi jego nazwisko, raz wysiliłam się przeczytać jakiegoś posta (musiał być krótki, bo ja długich form nie przyjmuję - za leniwa widocznie jestem) i nie zapałałam sympatią. już wtedy wydało mi się to właśnie czymś w rodzaju pierdolenia. przepraszam bardzo, ale nic nie poradzę. widocznie wraz z lenistwem mam z założenia nie-nurzanie się w mainstreamie światopoglądowym/życiowym. i tak to widzę - jako trend, podobnie jak wielkie boom triathlonowe, paleowo-bezglutenowe i rozwojowe. jak sobie o tym Mateuszu myślę, to w głowie pojawia mi się Ewa - trenerka wszystkich Polek. nie nie nie!*

i właśnie w tym momencie powinnam uderzyć się w piersi, i pierwsza rzucić kamień, bo (pewnie nie wiecie) zwracam uwagę na to co jem (i tak, pszenicy staram się unikać), kibicuję mojej siostrze i szwagrowi w uprawianych przez nich sportach oraz... pracuję z ludźmi, pokazując im jak można się komunikować!
myśląc o tym poście (a miałam pewność, że chcę go napisać), zastanawiałam się co tak naprawdę chciałam/chcę przekazać, o co mi chodzi(ło), co też takiego zaległo mi w sercu i w trzewiach, i nie dawało spokoju. i chyba chodzi o odpowiedzialność. 

odsuwam na bok kwestię podejścia Mateusza do żony, jej poświęcenia, bycia z tyłu na zdjęciach. nie znam ich historii, nie wiem na jaki układ między sobą się zgodzili lub nie zgodzili, ale z jakichś względów utrzymują. ich sprawa. dopóki on albo ona nie głoszą prawd objawionych, nie wchodzą z buciorami do mojego ogródka, mówiąc, że coś mogę a czegoś nie, i, co dla mnie najważniejsze, nie krzywdzą kogokolwiek, niech robią co chcą. 

jeśli ma on rzeczywiście taki odbiór (a like'i, nawet po odliczeniu tych kupionych, nie kłamią), to jego sukces. jeśli jeździ po całym świecie, rozmawia z ludźmi, pokazuje i inspiruje, to świetnie. jeśli, tak jak Ewa podniosła z kanap miliony kobiet, zmobilizował tysiące, a może też miliony osób do zmiany, gratuluję z całego serca. nie wiem tylko czy skutecznie zaakcentował wysiłek, jaki trzeba w tę zmianę włożyć. i tutaj pojawia się odpowiedzialność właśnie.

bo widzicie, podobnie jak kiedyś papier, kanał audio-video przyjmie sporo. jako taka prezencja (kwestia gustu, ale on chyba mieści się w kanonie), historia o schudnięciu i przebytej (nierzadko ciężkiej - tu już uogólniam) drodze, gadane jak to mówią, i można nawijać makaron na uszy. być może niejednej osobie pomoże w ten sposób, zmotywuje do pracy nad sobą, pokaże, że można inaczej. tak trzymać! chciałabym mieć jednak pewność, że oni wszyscy są zaopiekowani - wiedzą, że w razie czego mają się do kogo zgłosić, a także (to druga strona medalu) że sami są za siebie odpowiedzialni. 

praca nad sobą i ze sobą bywa trudna, niejednokrotnie wymagająca podjęcia niełatwych decyzji, bolesna czasami. przechodząc niewinne z pozoru ćwiczenie można się posypać. trzeba mieć wtedy pewność, że obok będzie ktoś, kto pomoże nam się pozbierać do kupy. warto być świadomym, że po zakończonym procesie może być inaczej - albo tak samo. wszystko może się zdarzyć. chciałabym mieć pewność, że o tym również jest mowa. takiej pewności niestety nie mam.

o tej odpowiedzialności jeszcze: zawsze leży ona po obu stronach. PIERWSZA - osoba, jak na przykład Mateusz, czy skromna ja, decydująca się na pokazywanie ludziom konkretnej ścieżki, innej drogi czy podejścia, musi brać odpowiedzialność za swoje słowa i czyny. musi zadbać, żeby jej przekaz był jasny i czytelny dla wszystkich odbiorców. musi upewnić się, że jej intencja/e zostały tak odczytane, jak je przekazała. musi sprawdzać, wyjaśniać i dojaśniać. w hurra-koncepcjach i akcjach brakuje mi tego. DRUGA - strona biorąca musi wziąć odpowiedzialność za swój udział i za to, co zrobi, jak coś zacznie się dziać. musi sama zadbać o swój komfort. jeśli coś jej nie pasuje i obciera, jak nowy skórzany but, warto żeby zaczęła pytać.

z mojego punktu widzenia, tak właśnie to wygląda. raczej nie taca z cukierkami, mieniącymi się ferią barw i pachnącymi, że ACH, a koszyk z owocami, wśród których trafią się robaczywe albo zgniłe. nie mając wpływu na to, co ktoś podsunie mi pod nos, biorę odpowiedzialność za wybór jakiego dokonam - z wszystkimi jego konsekwencjami. trudne to.


*wyrażam moje osobiste zdanie.



Komentarze