nie ma za co...
ej, serio? skoro tak, następnym razem bez zawahania skorzystam z Twojego czasu, zaangażowania, cierpliwości, dobrego samopoczucia. odezwę się, jak będę w potrzebie. nara!
zastanawialiście się kiedyś jak często ignorujecie siebie? ile razy w ciągu, powiedzmy tygodnia mówicie, że to co zrobiliście jest tak naprawdę niczym dla Was (dla drugiej strony z pewnością ma to znaczenie - i to jakie!)?
ostatnio właśnie wpadłam na taką myśl. lubię pomagać, wyręczać czasami, współtworzyć, być nawet potrzebną. jeśli mam czas, wystarczające zasoby i najzwyklejszą chęć, czemu nie. zaczynam jednak doceniać siebie. bez kokieterii: zajebiście mi słyszeć, że ktoś jest mi za coś wdzięczny. tak naprawdę, za konkret. zrobiłam, kupiłam, popilnowałam - no, to dzięki - no to, proszę/cieszę się, że mogłam pomóc/miałam możliwości, więc spoko majonez/oczekuję od Ciebie możliwości zwrócenia się przeze mnie o pomoc itd.
w relacji nieobciążonej ładunkiem emocjonalnym, np. czysto biznesowej, za nasz czas, wiedzę i umiejętności wystawilibyśmy rachunek. mało tego, oczekiwalibyśmy zapłaty. a w relacji bliskiej, bliższej i najbliższej? nie ma za co!
oduczam się tego zwrotu. staram się odpowiadać po prostu: proszę. naprawdę, zrobiłam coś, bo byłam w stanie. przeznaczyłam na to część mojego czasu - prawda, ale zrobiłam to świadomie. tyle.
polecam ;)
dokładnie tak! bez zastanowienia mówimy NIE MA ZA CO i potem się dziwimy, że nasz wysiłek nie został doceniony - sama postaram się zwrócic uwagę, że tak nie mówić :)
OdpowiedzUsuńwbrew pozorom, nie jest to takie łatwe;) mam wrażanie,że "nie ma za co" mamy wdrukowane pod skórą
Usuń