miasto mozaika

zazwyczaj początek nowego roku inspiruje do różnego rodzaju podsumowań i wymyślania postanowień. "zazwyczaj" nie znaczy "zawsze" i rojąc sobie osobisty nonkonformizm nie poczynię żadnego z wymienionych (ma to sens?).

nie będę jednak szczerą, jeśli powiem, że nie przywołuję sobie u/zbiegłego roku. funkcją pamięci, jest pamiętać właśnie i odtwarzać od czasu do czasu rzeczy przeszłe.

wydarzyło się sporo - i dobrych, i tych mniej, sytuacji. z jednej cieszę się najbardziej. w grudniu udało mi się pojechać z przyjaciółmi do miasta almodovarowskich bohaterek-ów (z nim nigdy nie wiadomo), genialnego architekta i chyba jednego z najbardziej znanych na świecie klubów piłkarskich (nie ręczę, tak słyszałam). byłam w Barcelonie.

o ile kupno biletów na ponad miesiąc przed wylotem można przyjąć za działanie pod wpływem impulsu, to owszem, Barcelonę i okolice zwiedziliśmy "na spontanie". plan był prosty: lecimy, nocujemy w hostelu, poznajemy miasto. wiadomo - Gaudi, wiadomo - La Rambla, wiadomo - Sagrada. właściwie, jedynym ustalonym punktem programu była wycieczka do Figueres, gdzie znajduje się muzeum Salvadora Dali (nie, nazwisko nie odmienia się), ale nic poza tym.

o Barcelonie napisano już mnóstwo. mnie zachwyciła bliskość morza - miasto integralnie łączy się z plażą (specjalnie zresztą usypaną na początku lat 90-tych), błękit nieba, słońce, zupełnie inne od naszego grudniowego i papugi "zamiast wróbli". zielone, skrzeczące całymi stadami, moszczą sobie gniazda w palmach. odlot ;) no i jeszcze Jason...

duch Gaudiego obecny jest wszędzie. kamienice, park Guell, motywy mozaiki właściwie na wszystkim. pięknie wykończone ławki i latarnie miejskie. plac/ulica, na której został potrącony przez tramwaj. tak, Barcelona będzie mi kojarzyła się z nim.

stolica Katalonii to zdecydowanie miasto wielokulturowe. międzynarodowy misz-masz zauważalny jest od pierwszej chwili. oprócz turystów, których łatwo poznać po mapach w garści, można spotkać wielu przedstawicieli bliskiego wschodu. widoczna jest również pewna ekonomiczna hierarchia: (na pewno) Pakistańczycy pracują w sklepach i hostelach; ci, którzy mieli mniej szczęścia sprzedają na ulicach piwo za jedno euro (w sklepie kosztuje mniej więcej pięćdziesiąt eurocentów) lub parasolki za piątkę - w zależności od warunków pogodowych; czarnoskórzy imigranci trudnią się również handlem ulicznym - dziewczyny sprzedają swoje ciała, chłopaki magnesy i koszulki.

z każdym miejscem, w którym byłam wiążą (mi) się konkretne wspomnienia. jak supełki na sznurku, przypominają mi określone obrazy, dźwięki, smaki, zapachy...
jedno wspomnienie będzie mi towarzyszyło już zawsze, Barcelona to zaszczane i zasrane miasto. każdego wieczora główne ulice miasta są zmywane. odór moczu łączy się z morską bryzą, a odchody ludzkie i psie leżą na ulicach. brak trawników i szaletów miejskich taki ma finał (nie warto zatem zalewać miast betonem). niezrozumiałe przeze mnie umiłowanie do ekskrementów przekłada się na świąteczną tradycję, którym głównym bohaterem jest "srający wujek" (caganer), przynoszący dzieciakom cukierki. na świątecznym jarmarku figurki przedstawiające wujka (w postaci drewnianego pieńka w czerwonym berecie lub czysto ludzkiej) były na co drugim stoisku. srający koszmar.

mimo wszystko, miasto jest super. polecam. raczej poza sezonem, raczej na własną rękę. rozbudowana komunikacja miejska zdecydowanie ułatwia pokonywanie długich odległości, a niedrogi nocleg można znaleźć w samym centrum. okazuje się, że świat jest na wyciągnięcie.
















Komentarze

  1. Hi hi No to zaskoczyłaś mnie tym zapachowym wspomnieniem. :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz