szepcz do mnie

mów do mnie szeptem: z zapalonym gardłem, w tłumie gumowych uszu, w tańcu na imprezie. szepcz do mnie w łóżku, w teatrze, na ucho. szepcz komplementy, nieczyste myśli, sekretne plany.
szepcz do mnie wszędzie, tylko nie w... bibliotece(!)

byłam dzisiaj, w uniwersyteckiej, po informacje. jako mocno przeterminowana absolwentka, mogłam przypomnieć sobie stare czasy - nawet dobre, nie powiem. przez te wszystkie lata, biblioteka kojarzyła mi się ze skarbnicą wiedzy, ostoją czytelniczego spokoju, który każdemu korzystającemu nadawał inteligencki status. moją życzeniowość za każdym razem weryfikowała rzeczywistość, na szczęście, jedno zawsze było wiadome: w bibliotece trzeba zachować ciszę - w czytelni tym bardziej.

ostatnio, pracując z tekstem, odkryłam, że bezgłos w moim pobliżu jest mocno wskazany. skupić się nie mogę, zwyczajnie. wydawać więc by się mogło, że siedząc w czytelniczej przestrzeni warunki mam idealne: mało ludzi (jaki student na początku roku korzysta z książek?), wykładziną wytłumiona podłoga, brak sąsiadów i ich playlisty za ścianą, piśmienniczy haj lajf!

okazuje się jednak, że w takich warunkach SZEPT (nie tych pojedynczych amatorów literatury fachowej, ale pań bibliotekarek właśnie) wybrzmiewa z siłą grzmotu, a nawet solidnego pieprznięcia czołem w automatycznie zasuwane drzwi supermarketu. rozprasza totalnie, rozwala ciąg myśli i dezorientuje.

mnie, wychowaną z trójką rodzeństwa, miauczącym kotem i szczekającym psem; niegdysiejszą drużynową gromady zuchowej, kolonijną wychowawczynię i studencką współlokatorkę powalisz niewłaściwie zlokalizowanym szeptem.

źródło: google grafika

zachowaj to dla siebie ;)

Komentarze