kłamstwo w imię

nie lubię kłamać. na pewno z powodu (bardziej lub mniej znanego mi) odbiorcy, po części z obawy przed "wydaniem się". jakby nie było, kłamstwo ma zawsze krótkie nogi i prędzej czy później jakiś element, drobinka choćby, wypadnie z misternie uwitej konstrukcji, pociągając za sobą resztę. jak domek z kart, runie wszystko na łeb i na szyję, a my, w najlepszym wypadku, stracimy nieco w oczach innych.

historia zna i paradoks kłamcy, i kłamstwo patologiczne. obie teorie wynikają raczej z próby zrozumienia i opisu świata, a samo kłamstwo jest konsekwencją pewnych osobowościowych braków, niż pozbawionej kontekstu intencjonalności. tak uważam. 
badania* pokazują, że skłonność do kłamstwa niejako wynosimy z pierwszych doświadczeń i z tego, co działo się w najbliższym nam otoczeniu. nie oznacza to jednak, że legitymując się tzw. "trudnym dzieciństwem" jesteśmy bezwolni i usprawiedliwieni w naszych poczynaniach. za wyjątkiem jednostek silnie zaburzonych, większość z nas kłamie najczęściej z nadzwyczajnego lenistwa.

ja skłamałam z tchórzostwa. przechodziłam niedawnym wieczorem jedną z ulic centrum miasta, zobaczyłam leżącą na chodniku, nieopodal ławeczki, osobę (założyłam, że był to mężczyzna) i poszłam dalej. tak, nie zatrzymałam się, nie sprawdziłam, w jakim jest stanie, po prostu oddaliłam się w obranym wcześniej kierunku. zdawałam sobie sprawę z tego, co powinnam zrobić, a jednak(!) postanowiłam, że zadzwonię, po pomoc, po (nazwijmy to szczerze) wyrękę. nie pamiętałam numeru straży miejskiej, więc wyklikałam 112. osobie przyjmującej zgłoszenie powiedziałam, że przejeżdżając samochodem przez skrzyżowanie zauważyłam leżącą na chodniku osobę. nie zatrzymałam się, nie sprawdziłam, w jakim jest stanie, po prostu pojechałam dalej... 
czując już wtedy wielki wyrzut, dostałam do tego regularną (w delikatnym ujęciu) reprymendę. zostałam połączona z pogotowiem ratunkowym: przejeżdżając samochodem przez skrzyżowanie zauważyłam leżącą na chodniku osobę. nie zatrzymałam się, nie sprawdziłam, w jakim jest stanie. tak, pojechałam dalej... nie, nie jestem pewna, czy ona nadal tam jest. dziękuję bardzo.

odczułam ulgę? w żadnym wypadku. świadomość nie udzielenia bezpośredniej pomocy potencjalnie poszkodowanej osobie, zawracanie dupy służbom ratunkowym (a może w czasie sprawdzania mojego zgłoszenia ktoś naprawdę potrzebował fachowej pomocy?), emocje towarzyszące całej rozmowie, reakcja najbliższej mi osoby... nie wiem, czy zgłoszenie zostało sprawdzone, ani co stało się z tym człowiekie. nie wiem również, jak zachowałabym się będąc ponownie w podobnej sytuacji.

czy kłamstwo w imię pomocy jest do przyjęcia?

google grafika

*www.psychologia.edu.pl 

Komentarze

  1. większość ludzi wolałaby okłamać samych siebie wmawiając sobie naprędce, że żadna aktywność w tych okolicznościach nie jest wymagana.
    moim zdaniem pomoc wzorcowa - najlepsza na jaką było Ci w danym momencie stać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trafione w punkt - na to (jedynie lub nie) było mnie wtedy stać. wyczuwam zrozumienie. dzięki.

      Usuń

Prześlij komentarz