pięć - dziesięć - piętnaście...

od dłuższego czasu łapię siebie (samą haha) na refleksji nad niesamowitym przemijaniem... czasu właśnie. sezon studniówkowy uświadomił mi jeszcze dobitniej, jak dawno temu niektóre (dość ważne dla mnie) rzeczy się zadziały:

pięć lat temu, o tej porze zapewne przygotowywałam się do sesji, ale co istotniejsze walczyłam z moją pracą magisterską (pisaną zresztą na przysłowiową ostatnią chwilę). z uwagi na zwolnienie lekarskie mojej promotorki, byłam przekonana, że przyjdzie mi bronić się we wrześniu (tak naprawdę, problemem nie była absencja pani promotor, ale ja;/) - wszystko jednak poszło czerwcowo-wzorowo jak po maśle;) 

dziesięć lat temu, byłam już chyba po studniówce, a na pewno po sylwestrowym pobycie w paryżu! wyjazd nad wyraz udany, owocujący w nowe znajomości i wrażenia;) po zabawie czekała mnie już tylko nauka, nauka i jeszcze raz matura... i oczywiście początek studiów haha

doliczyłam się, że w styczniu piętnaście lat temu oczekiwaliśmy mojej najmłodszej siostry, ja miałam lat czternaście i byłam w siódmej klasie(!!!)

jak przez palce... 
jednocześnie mam poczucie, że stoję w miejscu - zmienia się jedynie choreografia... 
strach pomyśleć, co będzie za lat pięć!

Komentarze